Tytuł: „On ma być nauczycielem. Cząstka pracy w 47-leciu stażu".
Liczebność zbioru: 1
Autor: Bolesław Bykowski
Ofiarodawca: ZNP oddz.Lębork
Miejsce wytworzenia: Lębork
Rodzaj: Tekst
Umieszczone w OSA: NIE

 

                                                                                                                                                                                                         Bolesław Bykowski

 

 

                                                                                                           " On ma być nauczycielem.
                                                                                                         Cząstka pracy w 47-leciu stażu".

 

 

Życie moje, to tak jak w piosence „Owe dni wspominać będziesz, nie zapomnisz owych dni". Będąc jednym z pierwszych absolwentów, po 10-miesięcznym kursie Liceum Pedagogicznego w Lęborku ze świadectwem dojrzałości (Nr 20A z dnia 30 lipca 1948 r.), zostałem skierowany nakazem pracy do Paraszyna, gm. Rozłazino, pow. Lębork przez inspektora szkolnego p. Zygmunta Wyckiego (poinformował mnie, że mam się zgłosić u kierownika szkoły p. Antoniego Gackowskiego w Rozłazinie). Po rozmowie z inspektorem wróciłem do Liceum Pedagogicznego, aby pożegnać się z kolegami. Okazało się wówczas, że Kazimierz Hilla, uczeń kl. III oraz zawodnik naszej szkolnej drużyny SKS - LP (piłka siatkowa), mieszka w Rozłazinie na plebanii kościoła, gdzie jego ojciec jest organistą. Tak też do Rozłazina wybraliśmy się razem. Po krótkiej dyskusji i skonsumowaniu podwieczorku w domu u p. Hillów, Kazik odprowadził mnie 0,5 km wskazując trasę 7 km do Paraszyna. Żegnając się z akcentem wypowiadał słowa: „Trzymaj się prawej strony lasu. Nie zbaczaj, a dojdziesz do celu". Rozeszliśmy się, jednakże po czasie jeszcze raz odwróciłem się, ale Kazika już nie widziałem.

Na piątym kilometrze (być może), kiedy odpoczywałem zobaczyłem orne pola, łąki oraz dym unoszący się zza lasu, a opodal gospodarza bronującego jednym koniem połać pola. Pozdrowiłem go: Szczęść Boże, odpowiedział: Bóg zapłać. Ośmielony zapytałem: Czy daleko do Paraszyna, do szkoły? Wyjaśnił, że czeka mnie jeszcze dalsza wędrówka: 1,5 km do Paraszyna, a do szkoły 2,5 km. Jednakże pomagając mu wrzucić brony i swoją walizkę na wóz w dalszą moją „podróż życia" wyruszyliśmy już razem. Podczas jazdy dowiedziałem się, że szkoła jest spalona. Aktualnie gmina przygotowuje szkołę w budynku tzw. pocelnym po „Granschucie" (przed wojną przebiegała tu granica polsko-niemiecka). Na rozmowie czas szybko przeleciał, gdy zatrzymaliśmy się na mostku rzeki Łeby obok posesji sołtysa Józefa Kleiny i żony jego Heleny, którzy pracowali przy drewnie na opał. Kiedy zszedłem z wozu i podziękowałem woźnicy (jak się później okazało p. Bulmanowi, którego dziecko uczęszczało do szkoły) sołtys na mój widok podniósł głowę i patrząc na mnie oraz swoją żonę radosnym głosem powiedział: „Zdrzy białka szkony idze". Przestali pracować, zaprosili do wnętrza domu, gdzie panował półmrok i zapalili – ku mojemu zdziwieniu – lampę naftową. Na płycie żelaznej kuchni w żelaznym garnku unosiła się para ciepłej wody. Szybko się umyłem słysząc głos gospodyni zapraszający do stołu. Byłem głodny, zmęczony po tak długiej marszrucie i mnogości wrażeń. Kolację jednakże pamiętam z detalami – chleb, masło swojskie, tzw. zimne nóżki („zilz"), ogórkowe pikle i pytlowana szynka suszona w piecu po wypieczonym chlebie oraz kawa z mlekiem. Była to wprost uczta po internackim jedzeniu dająca zapomnienie o lampie naftowej.

Paraszyńska pierwsza noc wydawała się być jedną z najdłuższych w mym życiu. Nie mogłem zasnąć. Myślałem o szkole: „Jak wygląda? Jaka jest?". Obok mnie leżał sołtys, który owej nocy nie był skory do rozmowy. Był bardziej tajemniczy i nieufny. Ja jednak, czując się bardzo niepewnie i samotnie zacząłem się mu jednak zwierzać – Urodziłem się w Tarnopolu, ojciec mi zmarł w 1940 r., gdy miałem 12 lat. Brat mój Eugeniusz mając 18 lat został żołnierzem I Dywizji im. Tadeusza Kościuszki i szturmował Berlin, a ja mając 16 lat chciałem bardzo walczyć. Przekroczyłem granicę w Rawie Ruskiej i w Lublinie w oddziale gospodarczym przy sztabie generała Berlinga robiłem buty na front, a wieczorami chodziłem na kurs szoferski. Moja matka Olga była bardzo odważną kobietą. Na podstawie numeru poczty polowej z Tarnopola do Międzylesia pod Warszawą dotarła na front do ziemianki brata Eugeniusza. W drodze powrotnej odwiedziła mnie w Lublinie błagając, żebym nie szedł na front, mówiąc: A jak Gieniu zginie z kim ja zostanę?

Sołtys się ożywił, zaczął opowiadać o Paraszynie, o napływowej ludności kaszubskiej z pobliskiego Tępcza, o miejscowej ludności niemieckiej w Łówczu Dolnym, Średnim i Górnym. O tragedii w pobliskim lesie, gdzie właściciel majątku zamieszkujący XVIII-wieczny dworek – p. Kobus – w obawie przed represjami ze strony Armii Czerwonej uśmiercił żyletką trzy córki, żonę i siebie. Poderżniętego 16-letniego syna Heinza Kobusa sowieci odratowali, jednak na jego szyi pozostała wielka szrama (Uczyłem go na kursie dla analfabetów).

Rano, po śniadaniu, sołtys zaprzągł jednokonny powóz i udaliśmy się w kierunku Porzecza. Jechaliśmy równolegle z prądem malowniczej pradoliny rzeki Łeby, gdzie lodowiec ukształtował rzeźbę krajobrazu po obu stronach rzeki o znacznych wysokościach. Po lewej stronie drogi minęliśmy zgliszcza byłej pięknej szkoły, z prawej strony wzgórze – miejsce, gdzie stoi krzyż i miejsce egzekucji rodziny Kobusów oraz wzgórze, gdzie już podczas nauki demonstrowałem zjazdy na nartach.

Po przejechaniu 100 metrów stanęliśmy przed budynkiem „pocelnym", przyszłą szkołą. Widok, który przed nami się roztaczał nie był przyjazny... Cztery ściany i zdewastowana podłoga – przyszła szkoła, w której brakowało nie tylko okien i drzwi. Ale to nas, a przede wszystkim mnie, nie zniechęciło. Już na miejscu udało nam się załatwić woźnego do opieki nad przyszłą szkołą p. Michała Miotka, człowieka z wielodzietną rodziną. Nie ukrywam, że dla mnie był to początek dalszych perypetii lokalowych.

Za rzeką idąc lasem do szkoły, w miejscowości Tępcz mieszkał p. Józef Wąsiewski z żoną lwowianką która pokrzepiła mnie na duchu i wspólnie wyrazili zgodę na dwutygodniowy mój pobyt u nich – wraz z wyżywieniem – do czasu wyremontowania pomieszczeń przy szkole u państwa Bobkowskich.

Jadąc później do gminy (Rozłazino) w Nawczu załatwiliśmy u kierownika szkoły p. Jana Wolskiego (dr pedagogiki, wykładowca PAP w Słupsku w latach 60) ławki szkolne, które zobowiązał się dostarczyć do Porzecza. W gminie zastaliśmy wójta p. Stefana Gabrysia. Po wypowiedziach można było zorientować się, że jest sympatycznym, odpowiedzialnym i słownym człowiekiem (m.in. w przeciągu dwóch dni wstawiono okna i drzwi w szkole). W Rozłazinie tegoż dnia, na rachunek gminy, zakupiliśmy lampy, naftę, szczotki, szufelki, materiały kancelaryjne dla kierownika szkoły. Po tak intensywnym dniu, wracając do Tępcza, na twarzach naszych można było odczytać wielkie zadowolenie z załatwionych spraw. Zwłaszcza widać to było wyraźnie u sołtysa. Był to wyskoki, przystojny mężczyzna około 30 roku życia, żonaty i mający pięcioletnią córkę. To on pierwszy zaczął darzyć mnie wielkim zaufaniem i szczerze zwierzył mi się, że jestem czwartym nauczycielem, który tu pozostał. Również opowiedział mi (jak ja to uczyniłem wcześniej) część swojego życia dotyczącego okresu wojny, m.in., że był on zwerbowany do Wermachtu, walczył pod Stalingradem przeżywając piekło wojennej pożogi.

Dnia 15 września 1948 roku zebrały się dzieci w klasie. Było ich 37. Rocznikami podzieliłem je na oddziały o klasach łączonych I-II, III-IV a jedna z dziewczynek – Aniela Miotk – „tworzyła" klasę piątą. Założyłem arkusze ocen, podałem plan godzin. W ten sposób rozpoczęły się pierwsze dni nauki.

Uczyłem dzieci polskie, kaszubskie i niemieckie. ...A przecież te kaszubskie to też polskie. Początkowo były widoczne podziały, ale z czasem zanikły. Zabawy, wycieczki, zawody sportowe zatarły różnice. Ukonstytuował się Komitet Rodzicielski. Przewodniczącą została wybrana żona leśniczego p. Irena Wąsiewska, która dobrała sobie zastępcę i skarbnika. Postanowiono ogrodzić szkołę. Leśniczy p. Józef Skrzypkowski wskazał woźnemu, które sosny można ściąć; sztachety wyrobił młynarz p. Kreft z Dolnego Łowcza, a gwoździe dostarczyła gmina. Wspólnie zbudowaliśmy płot okalający szkołę i dzięki temu dziki z pobliskiego lasu nie miały wstępu na jej teren. Część ogrodzonego terenu wykorzystałem na budowę skoczni w dal, równoważnię i słup do wspinania się. Była to alternatywa na brak sali gimnastycznej.

W listopadzie tegoż roku wizytował szkołę inspektor szkolny p. Zygmunt Wycke, który był (nie chwaląc się) podbudowany moją postawą. Był on na lekcji języka polskiego w kl. I, kiedy wprowadzałem literkę „d" poglądowo i analitycznie na narysowanym na brystolu rysunku. Uczyłem wówczas wszystkich przedmiotów, łącznie z religią. Po omówieniu pracy organizacyjnej i dydaktyczno-wychowawczej szkoły zobowiązał mnie do zorganizowania: kursu dla analfabetów, klasy siódmej dla pracujących oraz biblioteki dla młodzieży i dorosłych. Po obiedzie, przygotowanym przez moją matkę Olgę, inspektor szkolny został odwieziony powozem konnym na stację kolejową do Strzebielina.

Wspomniałem o matce Oldze, która transportem repatriacyjnym została skierowana do Bytomia, a na mój list – pod koniec września – zareagowała, tak jak każda matka. Przyjechała do mnie, do Paraszyna. Przyznaję, że płakała rzewnymi łzami na widok tego co zastała w Paraszynie, jednakże rozumiała co w obecnych czasach znaczył nakaz pracy. Chciałbym zaznaczyć w tym miejscu, że do szkoły należała łąka i ziemia, której część dzierżawił jeden z miejscowych gospodarzy. W zamian za dzierżawę przekazał mojej matce do hodowli kurczaki, gęsi i prosięta. Natomiast wójt gminy za to, że zorganizowała Koło Gospodyń Wiejskich i zabawy w dworku dla miejscowej ludności w nagrodę przekazał Jej kozę z koźlętami. Na nudy nie było czasu zwłaszcza, że dochód z zabaw wykorzystywany był na wycieczki do Gdyni, Malborka, a z czasem i do Warszawy.

Zgodnie z zaleceniami inspektora zorganizowałem kurs dla analfabetów i 42 osób w wieku 16-60 lat, który odbywał się przy lampach naftowych trzy razy w tygodniu od godz. 18 do 20. Uczyłem liter oraz rachunków. Zachęcałem do nauki poprzez inscenizowanie wybitnych utworów klasyki polskiej (m.in. „Balladynę", „Świteziankę", „Gospodarz to ja"). Po przedstawieniach, wspólnie z Komitetem Rodzicielskim, organizowaliśmy w szkole zabawy taneczne, z których dochód przeznaczony był na organizowanie wycieczek dla młodzieży szkolnej do Gdyni, Gdańska, Sopotu.

Pewnego dnia otwierają się drzwi szkoły, a w drzwiach stoją członkowie Powiatowej Komisji do spraw walki z analfabetyzmem z jej przewodniczącym Antonim Korczem (wcześniejszym moim nauczycielem) – zawodnik i sędzia piłkarski – wspaniałym erudytą o bogatej wyobraźni i fantazji. To on przemawiał do kursantów, a oni słuchali go z zapartym tchem. Tegoż dnia wszyscy wychodzili ze szkoły z zadowoleniem, i słuchacze-kursanci, i wizytatorzy.

Szkoła nawet przy lampach naftowych była ogniskiem nauki, kultury i zabawy. Dowodem tego były Jasełka, których wykonawcami była starsza i młodsza młodzież. To Jasełka integrowały zróżnicowane społeczeństwo, o którym już wcześniej wspominałem.

       Miłym akcentem zakończyły się Jasełka 1948 r. Do naszego pokoju, który był jadalnią, sypialnią, kancelarią i biblioteką, wkroczyli Kaszubi – mężczyźni w ilości około 12 – i mojej matce Oldze wręczyli mikołajkowe upominki w postaci słoniny, kiełbasy, masła, chleba oraz... skarpet itp. Z woźnym – w tym czasie – gasiliśmy lampy, zamykaliśmy klasę. Później, wchodząc do pokoju, ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem radosne twarze mężczyzn i sołtysa, który w imieniu rodziców powiedział: „Szkolny Ty je nasz".

Na wiosnę 1949 roku miejscowi gospodarze przygotowali glebę pod zakontraktowany len, a ja nauczyłem się przy nich kosić kosą łąkę. Rewanżowałem się im pisaniem podań, próśb do gminy i powiatu.

W gminie Rozłazino zostałem wybrany na przewodniczącego LZS. Organizowałem imprezy propagandowe w piłce nożnej pomiędzy LZS - KS "Ogniwo" Lębork (w drużynie, w której grałem) oraz pokazowe wałki bokserskie z udziałem ucznia Ignacego Nawrockiego – późniejszego trenera młodzieżowej kadry narodowej Polski. Sukcesem zakończyła się organizacja ZSL, natomiast fiaskiem Spółdzielnia Produkcyjna. Być może słusznie, gdyż w latach pięćdziesiątych rozpadły się jedyne dwie Spółdzielnie w Bukowinie i Garczegorzu.

Z zabawniejszych wspomnień pozostał w mej pamięci wyjazd do Rozłazina po zakup mięsa na kartki. Niestety zastałem zamknięty sklep, udałem się więc na plebanię do proboszcza księdza Michała Fuglewicza, który wręczył mi 38 katechizmów do nauczania religii, w tym jeden dla mnie, a mą zmartwioną twarz rozjaśnił lampką smacznego wina i trzema kilogramami mięsa, mówiąc: Jeśli ci zabraknie... przyjeżdżaj!"

Zarówno do Związku Nauczycielstwa Polskiego, jaki do kasy zapomogowo-pożyczkowej zapisałem się w październiku 1948 r., czyli równo pięćdziesiąt pięć lat temu, pełniąc różne funkcje społeczne.

Pierwszą pensję nauczycielską otrzymałem w grudniu 1948 roku za cztery miesiące (licząc wstecz). Natychmiast z matką Olgą udaliśmy się do Wejherowa, żeby się chociaż częściowo ubrać. Wojna strawiła nam wszystko. Rozpoczynaliśmy powojenne życie od zera. Wakacje letnie oraz ferie zimowe w okresie trzech lat pracy w Porzeczu wykorzystywałem na doskonalenie zawodowe, m.in. na kursach centralnych z zakresu wychowania fizycznego i sportu, jak również pracowałem jako wychowawca kolonijny.

Dziś z przyjemnością spotykam uczniów lub rodziców, których uczyłem m.in. w Porzeczu: płk Marynarki Wojennej Józefa Wąsiewskiego, panią Halinę Pruską z domu Treder (ekonomistka) oraz jej dzieci /LO w Lęborku/ – Mariolę Pruską archeologa i byłą koszykarkę MKS-u Lębork oraz Jarosława Pruskiego (AWF Gdańsk), którego młodzieńcze fascynacje sportem, a przede wszystkim piłką siatkową przerodziły się w zawodową pasję życiową oraz mgr inż. leśnika Antoniego Licała (sędzia piłkarski).

W odległym, jak dla mnie, Porzeczu nie byłem osamotniony. Przyjeżdżali, współczuli i dodawali otuchy ludzie, z którymi zakładałem MKS „Wiedza" Lębork – mgr Albert Staniszewski, inż. Bonifacy Przybyła; koledzy z młodszych klas, z którymi grałem w drużynie: Kazimierz Hilla, Eugeniusz Burzycki; praktykanci m.in. Henryk Śpiewak, Klemens Derkowski oraz mgr Stanisław Gołąb – wielki mój przyjaciel, który pełniąc funkcje inspektora wychowania fizycznego i sportu w Inspektoracie Szkolnym w Lęborku skierował mnie w roku szkolnym 1951/52 na Wyższy Kurs Nauczycielski z zakresu wychowania fizycznego do Wrocławia.

O trzyletniej pracy 20-letniego nauczyciela w nowo założonej – od podstaw – szko­le w Porzeczu napisałem sporo dlatego, że była to szkoła mego nowego, powojennego życia w nieznanym środowisku – Kaszubów. Uczyłem dzieci i ich rodziców, którzy byli mi za to wdzięczni i bardzo życzliwi. Opuszczając ich i Porzecze, udając się do Wrocławia, płakali.

Kiedy ponownie, w lipcu 1998 roku, odwiedziłem moją pierwszą założoną szkołę bardzo się ucieszyłem, gdyż ujrzałem zadbany obiekt. Powstało tu Leśne Schronisko „Łowców Przygód" - miejsce wypoczynku dzieci i młodzieży.

 


 

 

 

 

 

 

                                                    

 

Tytuł: Pan Jesyp - nauczyciel, o którym chcemy wiedzieć więcej
Liczebność zbioru: 5
Okres: 1945- 1965
Miejsce zdarzenia: Lębork
Ofiarodawca: Małgorzata Miotk - Cieśla
Rodzaj: Obraz
Umieszczone w OSA: NIE

Tytuł: Szkoła Podstawowa nr 1
Liczebność zbioru: 6
Autor: nieznany
Sygnatura w OSA: PL_1065_ 011
Okres: 1951-1960
Miejsce zdarzenia: Lębork
Ofiarodawca: Andrzej Moskal, Jolanta Romanowska, K. Trzebniak
Rodzaj: Obraz
Umieszczone w OSA: TAK

Rok 1960, Bal Maskowy W górnym rzędzie wychowawczyni pani Walentyna Fiodorowicz po mężu Ficrok 1954, Prawdopodobnie zakończenie roku szkolnego 53/54. Klasa IV. Wśród uczniów - wychowawczynie pani Kowalska Rok ok.1947 (?) 1954 (?)1968, styczeń 24.Choinka w szkole

 
 
 
 
 
Tytuł: Szkoła Podstawowa nr 4
Liczebność zbioru: 23
Autor: nieznany
Okres: nieustalony
Okres: 1946- 70
Miejsce zdarzenia: Lębork
Źródło: Eugenia Sroka (ES) Z.Klimek (ZK)
Ofiarodawca: Zygfryd Klimek (ZK) Eugenia Sroka (ES) Danuta Szlenk (DS)
Miejsce wytworzenia: Lębork
Rodzaj: Obraz
Umieszczone w OSA: NIE

 zakończenie roku szkolnego  1964/5 ?w najniższym rzędzie pierwszy od lewej - Tadek Szlenkzdjęcie:Z.Klimekzdjęcie: Z. Klimek1963 , dyżurniRok ok.1964, dzieci z rocznika 1956. Czekamy na więcej informacji1955,kl.II   Wychowawczyni Zofia Unterszyc1958, 8 maja,kl.IIIb. Uczniowie  rocznik 1948.Wychowawczyni p.Skrzydlewska1956, kl.IIIa, wych.p.Skrzydlewska1958,8 maja,kl.Va. Wychowawczyni Zofia Unterszyc

 

 

 

 

3 czerwca 1986 -  pomóż podpisać więcej1965 ? - chłopcy z rocznika 1955 1964 ? dzieci z rocznika 195519?? - wychowawczyni p.Skrzydlewska

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Tytuł: Szkoła w Lubowidzu
Liczebność zbioru: 2
Autor: nieznany
Okres: 1961 - 64
Miejsce zdarzenia: Lubowidz
Ofiarodawca: Elżbieta Pierzynowska
Rodzaj: Obraz
Umieszczone w OSA: NIE

 

 

Szkoła podstawowa w Lubowidzu. Rok.1961. Nauczycielki to Maria Brazowska i Krystyna Karwasz z d.Zalewska. Zdjęcie zrobione przy dawnych drzwiach frontowych  budynku szkoły.Szkoła podstawowa w Lubowidzu. Rok 1964. Nauczycielki:p. Maria Brazowska oraz Alicja Kondratowicz. Zdjęcie na tle budynku szkoły, dawne drzwi frontowe ( obecnie budynek jest otynkowany)

 
Tytuł: Kronika Szkoły w Wicku
Liczebność zbioru: 9
Autor: nieznany
Okres: 1946- 1996
Miejsce zdarzenia: Wicko
Ofiarodawca: Szkoła w Wicku
Rodzaj: Obraz, Tekst
Umieszczone w OSA: NIE

 

                                                         

                               Fragmenty kroniki Szkoły Podstawowej im.Jana Brzechwy w Wicku .

                                                                         1946-1996

 

 

 

                                     

 

 

 
 
 
Tytuł: Szkoła Podstawowa w Krępkowicach
Liczebność zbioru: 5
Autor: nieznany
Okres: 1951- 1961
Miejsce zdarzenia: Krępkowice
Ofiarodawca: Biblioteka w Maszewie Lęb.
Rodzaj: Obraz
Umieszczone w OSA: NIE

 

 

 

 

Rok 1952.  Dyrektor szkoły Feliks Lubecki. Zdjęcie pochodzi z kroniki Publicznej Szkoły Podstawowej w Krępkowicach.Rok 1951. Uczniowie sprzątają szkolne podwórko przed rozpoczęciem roku szkolnego. Zdjęcie pochodzi z kroniki Publicznej Szkoły Podstawowej w Krępkowicach.Rok 1951. Uczniowie spieszą na powitanie nauczyciela, który dąży do ich szkoły, aby z dniem 1 września rozpocząć naukę. Zdjęcie pochodzi z kroniki Publicznej  Szkoły Podstawowej w Krępkowicach.Rok 1951. Otwarcie Publicznej Szkoły Podstawowej w Krępkowicach. Na zdjęciu: uczniowie wraz z nauczycielem cieszą się swoją szkołą. Zdjęcie pochodzi z kroniki Publicznej Szkoły Podstawowej w Krępkowicach.

                                                                                                         Rozpoczęcie roku szkolnego 1968/1969. Zdjęcie pochodzi z kroniki Publicznej Szkoły Podstawowej w Krępkowicach.