Mój dom, Dom Dziecka nr 3
Lębork, miasto w którym spędziłem swoje młode lata.
Były tam trzy Domy Dziecka tzn. nr 1 przy ulicy Gdańskiej, nr 2 przy ulicy Gdańskiej oraz nr 3 na Placu Piastowskim (Plac Piastowski 6) albo na Placu Wolności 6 – stara nazwa.
W domu nr 1 byłem w latach 1950-1951. W Domu Dziecka nr 3 od grudnia 1955 do 1964 r. Kierowniczką domu nr 3 była p. Irena Müller. Pod jej nadzorem dom był prowadzony wzorowo a i nam nic nie brakowało. Trzeba powiedzieć, że było nam bardzo dobrze. Wychowawcy z czasem się zmieniali, ale do stałej grupy należeli: p. Ola Ćwirjanowicz, p. Danusia, p. Lucyna Gączarek, p. Irena Jasińska. Wychowawczy zmieniali się częściej, do nich należeli p. Stanisław Fularczyk, p. Jerzy Zieliński, p. Erwin.
Latem, w czasie wakacji, organizowano nam obozy w różnych miejscowościach na terenie województwa gdańskiego. Ale często też byliśmy nad Jeziorem Lubowidzkim przy domu p. Klejsy. Z czasem organizowano zjazd wszystkich domów dziecka z całego województwa gdańskiego, np. Wdzydze. Drugi miesiąc to obozy harcerskie.
Poza tym w czasie szkolnym mieliśmy rozgrywki pomiędzy domami dziecka (szachy, warcaby, tenis stołowy) na całe województwo gdańskie. Na Placu Wolności graliśmy w piłkę nożną, często zamiast piłki w szmaciankę albo palanta, dwa ognie, klipę. Na Placu Wolności stała też taka hala sportowa, nawet ogrzewana, ale tylko dla szkół. My chodziliśmy do Szkoły Podstawowej nr 1 w alei Wojska Polskiego. Jej kierowniczką była p. Danuta Januchta (nazwiska nie jestem zbyt pewny) wiem, że napisała książkę „Przeżyłam Oświęcim” (jako pierwsza). Moją klasę od 4-7 klasy prowadziła p. Lewińska. Klasy były mieszane, koedukacyjne. Siedziałem razem z dziewczynką, nazywaliśmy ją „Pancernik”. Prawdopodobnie jej nazwisko Pancerz. Lekcje odbywały się w różnych gabinetach. Do szkoły mieliśmy ok. 1,5 km. Latem to jeszcze, ale zimą to śnieg, często do pasa, chyba że zaprzęg konny odśnieżył taką drogę.
Po drodze do szkoły przechodziliśmy często przez stary cmentarz niemiecki, przebudowany później na park. Została tam tylko kaplica ewangelicka. W parku na ulicy Gdańskiej – latem to podchody, zimą sanki i łyżwy, gdyż rzeka Łeba na zimę rozlewała się.
A i ogrody okoliczne znaliśmy doskonale z doskoków na pachtę, śliwki, jabłka, gruszki. Te były najlepsze w ogrodzie banku tuż nad rzeką. Bo w naszym ogrodzie nic nie było w stanie dojrzeć. Latem chodziliśmy się kąpać na łąkach pod znakiem na rzece Łebie albo w stawku przy opuszczonym i zaniedbanym basenie. Tam pływały tylko karpie. Miejskie kino znajdowało się przy ulicy Gdańskiej. Jako dzieci chodziliśmy na poranki w niedzielę a w latach późniejszych na inne filmy poważne, amerykańskie.
Po ukończeniu podstawówki chciałem pójść do ogólniaka. Ale moja pani kierowniczka przekonała mnie, żebym poszedł do szkoły zawodowej, gdyż lepiej mieć jakiś zawód w ręku i później uczyć się dalej. I tak też się stało.
Po ukończeniu szkoły podstawowej na czas szkolny trzeba się było przenieść do internatu, a ten znajdował się na sąsiedniej ulicy Łokietka (przeskok przez płot, ok. 50 m). Panowała tam surowa dyscyplina, wychowawcy byli jednocześnie nauczycielami w naszej szkole zawodowej. A ta stała i sąsiadowała ze Szkołą Podstawową nr 1 na ul. Warszawskiej. Tak więc dla mnie droga do szkoły została taka sama.
W budynku zawodówki mieściło się też Technikum Rachunkowości Rolnej, a na głównej ulicy przejazdowej ze Słupska stała szkoła pielęgniarek wraz z ich internatem. Z tymi dziewczynami organizowano od czasu do czasu w internacie Zasadniczej Szkoły Zawodowej tak zwane wieczorki taneczne, oczywiście pod nadzorem nauczycieli.
Dyrektorem Zasadniczej Szkoły Zawodowej był p. Józef Klawikowski (albo Frączak). Pseudo „Ciotka” uczyła matematyki, historii i geografii – pan Repiński, fizyki i chemii – p. Dymowski. Obaj bardzo srodzy. Technologii i materiałoznawstwa – pan pseud. „Słoń” – dawał się zagadać. Ale za to dawał nam lekcję kompletnie rozpisać. Trzy razy w tygodniu mieliśmy lekcje a trzy razy warsztaty, których kierownikiem był p. Aloś Makowski. Jesienią jeździliśmy na wykopki do PGR-ów (kartofle) albo sadziliśmy w „czynie społecznym” lasy.
Szymon Bata
cdn.