- Tytuł: Tadeusz Dampc - sędzia tysiąca meczów.
- Liczebność zbioru: 2
- Okres: 1976 - 2011
- Umieszczone w OSA: NIE
Po wojsku w 1976 r. zatrudniłem się jako kierowca ZKM w Lęborku. Przy tak wielogodzinnej siedzącej pracy potrzebowałem ruchu, postanowiłem więc zostać sędzią piłkarskim. Po odpowiednich egzaminach w Słupsku, 9 kwietnia 1981 roku zapisano mnie na listę sędziów Związku Piłki Nożnej. Otrzymałem legitymację z nr 7/81.
Moimi nauczycielami byli sędziowie – p. Ryszard Górny i p. Zygmunt Zborowski, który pracował w PKP Lębork, w parowozowni. Najczęściej tam chodziłem, bo pan Zborowski pomagał mi na początku wypełniać sprawozdania pomeczowe.
Mój pierwszy mecz, jeszcze w kwietniu, odbył się w Słupsku na Zielonej. Miele zaskoczony byłem, gdy po tym meczu zapłacili mi 70 zł wynagrodzenia za sędziowanie, dotąd myślałem, że pracuję społecznie.
Na mój drugi mecz, tym razem w Kępicach, pojechałem tydzień później. Pojechałem tam moim motocyklem SHL, 80 km w jedną stronę. Myślałem , że jadę na linię, ale na miejscu okazało się, że jestem sam. Grali juniorzy Gryf słupski z garbarnią Kępice. To był mój pierwszy samodzielny mecz. Gwizdek pożyczył mi trener Gryfa Słupsk.
Żona uszyła mi spodenki, do czarnej koszuli przyszyła biały kołnierzyk i tak miałem swój pierwszy strój sędziowski. Po pół roku sędziowania otrzymałem w nagrodę od PZPN oryginalny strój. Służył mi bardzo długo, ale następne już musiałem kupować sobie sam.
Sędziowałem 30 lat.( byliśmy wtedy w województwie słupskim). Żona Mirosława z trójką moich synów mało kiedy w soboty, niedziele, a nawet w środy widywała mnie w dzień w domu. ponieważ cały czas pracowałem zawodowo, prosiłem o mecze blisko Lęborka. Zdarzało się, że załatwiałem z kolegami zastępstwo za kierownicą. Wyskakiwałem na trzy godziny i wracałem za kółko.
Po odejściu moich nauczycieli na sędziowskie emerytury dłuższy czas byłem jedynym sędzią w Lęborku, ale tu mogłem sędziować jedynie sparingi Pogoni przed sezonem lub mecze dzieciaków Sędziowałem będąc głównym Bytów, Słupsk, Miastko, Człuchów i we wszystkich gminach, gdzie były drużyny.
W latach 90.pojechałem raz sędziować do Potęgowa. Na miejscu okazało się, że jest to turniej żeńskich drużyn. Boisko dla nich było mniejsze, mecze trwały 2 x 30 min. a ja, jako sędzia główny poprowadziłem wojewódzki turniej kobiet, o Puchar Pomorza.
Gdy w roku 1984 był słynny zjazd caravaningu w Łebie, sędziowałem tam na boisku przy Brzozowej mecz towarzyski Polska – Niemcy. Wymyślono taki turniej, w którym drużyny piłkarskie tworzyli „karawaniarze” reprezentujący państwa, które uczestniczyły w zlocie. Zbieranina z jednej i z drugiej strony. Trwały mecze, było dużo emocji, aż doszło do meczu Polska – Niemcy. Sąsiedzi zza Odry byli naprawdę dobrzy więc oczywiście nasi bardzo szybko zaczęli przegrywać. Do przerwy było 4 :1. Zawodnicy wymieniali się to po jednej, to po drugiej stronie- nie było ograniczeń, wszak to miała być zabawa. W pewnym momencie Polacy zaczęli strzelać gole, jedne po drugim. Wygraliśmy 6 do 4. A skąd ten cud ? Otóż w tym czasie w Łebie na zgrupowaniu była drużyna Stali Mielec. Początkowo tylko kibicowali turystom, ale uznali, że konieczne jest wsparcie naszych. Stopniowo wymieniani byli na boisku z turystami, aż grała prawie cała drużyna! Niemcy „ gryźli trawę z wściekłości” ! Za bardzo tym nie chwaliliśmy się….
Prowadziłem też mecze na Kaszubach, w Przodkowie czy w Luzinie. Sam jestem Kaszubą urodzonym w Mirachowie koło Kartuz, znam język kaszubski. Gdy zawodnik krzyknął do kolegi: Lun, kopij do mnie bal (Leon, podaj piłkę), było mi lekko na sercu. Byłem wśród swoich !
Któregoś dnia miałem zawody w Maszewie, moim sędzią bocznym był późniejszy wojewoda słupski Andrzej Szczepański. Przywiozłem tam żonę z synami. Moja żona zabrała ze sobą maszynką gazową i ugotowała obiad, bym w przerwie mógł zjeść. W tych zawodach miałem wyjątkowo długą „przerwę obiadową” całe 40 minut, ponieważ zawodnik z Maszewa niefortunnym ślizgiem złamał nogę swojemu koledze z drużyny. Zanim przyjechało pogotowie, zjadłem obiad, pan doktor Zbrożek z Lęborka zabrał zawodnika do szpitala a ja dokończyłem zawody.
Sędziowałem mecz, kiedy lęborscy samorządowcy ( wtedy burmistrzem miasta był Jan Przychoda ) zaprosili do nas polityków z Gdańska. Kapitanem drużyny TVP Gdańsk był Donald Tusk, wówczas wicemarszałek senatu.
W latach 90. jako jedyny sędzia gwizdałem turnieje na tak zwanej „mączce” na stadionie Mechanika. Organizatorami zawodów byli p. Ryszard Rozwadowski – prowadził drużynę nauczycieli Mechanika – oraz Zbyszek Nastały, niezastąpiony sędzia stolikowy, który prowadził grafiki zawodów i tabele pomeczowe. Mecze były nadzwyczaj zacięte, miałem dużo pracy, były emocje, kartki dawałem żółte a nawet czerwone. Po którymś turnieju na tym boisku wychodzę w stroju sędziowskim, bo dokumenty i ubranie miałem w samochodzie, a samochód ukradziony. Po dwóch miesiącach otrzymałem telefon z gdańskiej policji: złodziej miał i moje dokumenty i mój samochód Tak odzyskałem auto w Chełmie Pomorskim, gdzie byłem w wojsku pół roku na szkółce.
W 2000 roku dostałem od PZPN puchar za sędziowanie na 1000 meczach. Oficjalnie przez te 30 lat przegwizdałem 1091 meczy – kiedyś chciałem przeliczyć to na godziny i kilometry przebiegane po boiskach.…A tu trzeba dodać, że w tych 1091 meczach nie ma policzonych turniejów halowych i tych na mączce w Mechaniku, ani sparingów przed sezonem, ani tych z dzieciakami.
Przez trzy lata sędziował ze mną syn Rafał. Najpierw był zawodnikiem, sędziowania uczył się przy mnie. Któregoś dnia obaj sędziowaliśmy w miejscowości Kołczygłowy. Tuż przy boisku był cmentarz, akurat szedł pogrzeb. Na czas wejścia na cmentarz przerwałem zawody, by uszanować zmarłego i rodzinę. Uważałem, że tak trzeba było.
Przygodę z piłką nożną zakończyłem 21 marca 2011 roku - ze względu na zdrowie. Po drodze wyszkoliłem wielu młodych sędziów, przekazując im m.inn. moje bogate, 30-letnie doświadczenie. Ostatnia moja sędziowska legitymacja nosiła numer 11/276.
- Tytuł: Przesiedlenie ludności polskiej z ZSRR......
- Liczebność zbioru: 1
- Autor: Anna Karolak
- Okres: 1945-1950
- Ofiarodawca: Romuald Janowicz
- Umieszczone w OSA: NIE
W zasobach archiwum znajduje sie praca magisterska pt.Przesiedlenie ludności polskiej z ZSRR do powiatu lęborskiego w latach 1945-1946. Autorką pracy jest Anna Karolak. Praca napisana pod kierunkiem prof.dra hab.Romana Drozda w Instytucie Historii na Wydziale Filologiczno-Historycznym Pomorskiej Akademii Pedagogicznej w Słupsku w 2006 roku. Stron 70.
Mimo naukowego języka jest to niezwykle interesujący opis tego, co działo się na ziemi lęborskiej w pierwszym powojennym roku.
- Tytuł: Mieszkańcy mojej ulicy.Wspomnienia z "Zatorza" z ulicy Aliantów.
- Liczebność zbioru: 1
- Autor: Wiesław Budkowski
- Okres: 1945 - 1965
- Umieszczone w OSA: NIE
Wiesław Budkowski
Mieszkańcy naszej ulicy.
Moje wspomnienia z lęborskiego „Zatorza”, z ulicy Aliantów
Przyjazd
Do Lęborka przywieziono Nas - tj. rodzinę Budkowskich, gdzieś w połowie lipca 1946 roku. Jechaliśmy z Gdańska-Oruni i pamiętam, jak siedząc z Ojcem w otwartych drzwiach wagonu towarowego, zobaczyliśmy widoczną w oddali, z prawej strony toru, stojącą na zalesionym wzgórzu budowlę przypominającą zamek. Jak się potem okazało była to wodociągowa wieża ciśnień w parku miejskim. Po odczepieniu naszego wagonu od składu pociągu, skierowano nas na bocznicę towarową tuż przy dwóch wiaduktach kolejowych. Widać stamtąd było budynki przy obecnej ulicy Wojska Polskiego (budynek przy tartaku, Nadleśnictwo, kompleks szkoły podstawowej nr 1 oraz zbiorniki gazowni a także zabudowania, perony, torowiska, parowozownię i dwie wieże ciśnień wodociągów kolejowych).
Ojciec zgłosił się do PUR-u (Polski Urząd Repatriacyjny), który mieścił się w kamienicach nr 8 i 8a - przy obecnej ulicy rtm. Pileckiego (wcześniej Rokossowskiego, potem Jedności Robotniczej). Koczowaliśmy na rampie towarowej, mama gotowała nam posiłki na prowizorycznej „kuchence”, czyli kilku cegłach, pod którymi palił się ogień, a paliwem były ułamki drewna i bryłki węgla, które Ojciec zbierał między torami przy pobliskiej parowozowni. Po dwóch lub trzech dniach podjechał przysłany po Nas samochód ciężarowy z pracownikami PUR-u, który po załadowaniu naszych rzeczy zawiózł Nas na podwórko domu nr 8 lub 8a, gdzie stały rozbite olbrzymie, jak mi się wydawało namioty. Złożono w nich nasze rzeczy i tam też spaliśmy razem z Ojcem pilnując dobytku. Mama z młodszym Bratem Henrykiem, który miał gdzieś około półtora miesiąca mieszkali w kamienicy. Pobyt nasz w tym miejscu trwał ponad dwa tygodnie - była to tzw. kwarantanna.
Jak wspomniałem, był to lipiec 1946 roku, większość mieszkań i domów w mieście była już zasiedlona lub zajęta przez różne urzędy, a także przez tzw. „szabrowników”, którzy gromadzili w nich meble, krzesła, fotele, pianina, wyposażenie gabinetów np. lekarskich, dentystycznych…
Widziałem to na własne oczy - np. w domkach przy obecnych ulicach Zawiszy Czarnego, Staszica czy Piotra Skargi. Ojciec w końcu dostał adres, gdzie miało być wolne mieszkanie. Była to ulica Aliantów 6, mieszkania 2. Przewieziono nas tam tym z PUR-u tym samym samochodem ciężarowym. Jedynym meblem, przywiezionym ze Lwowa, jaki mieliśmy było metalowe łóżko (w stylu art-deco) firmy lwowskiej Procek i Syn, które Rosjanie pozwolili nam zabrać, ponieważ Mama była około dwa tygodnie po trudnym porodzie.
Tak rozpoczęła się historia rodziny Budkowskich związana z ulicą Aliantów.
Zmiany nazw ulicy Aliantów
Z niemieckich planów miasta Lauenburg in Pom. wynika, że:
- przed rokiem 1933 nazywała się Memeler Straße,
- po roku 1933 (po dojściu A. Hitlera do władzy) nazwano ją Präsident Sahn,
- polską nazwę, po marcu 1945 roku, a dokładnie 12 kwietnia 1946 roku Miejska Rada Narodowa nadała swoją uchwałą jej nazwę Aliantów,
- w latach 50-tych, zgodnie z opcją polityczną zmieniono nazwę na Róży Luksemburg,
- kolejno po roku 1989 przemianowano ją na Mściwoja II.
Mieszkańcy naszej ulicy
Pisząc o ulicy nie można zapomnieć o jej mieszkańcach. Pomyślałem więc, iż warto ocalić ich od zapomnienia i tak powstała lista mieszkańców naszej ulicy, która składała i składa się z dwóch części
-pierwszej: między ulicą Toruńską a Grudziądzką - była ona niezabudowana, patrząc na południe po lewej stronie był i jest płot dawnej jednostki WOP, obecnie policji, a po prawej były gruzy budynku jednorodzinnego, spalonego przez Rosjan;
- drugiej: między ulicą Grudziądzką a Kościuszki - mieściła ona trzy bloki mieszkalne (dwa dwuklatkowe nr 6 i 7, 9 i 10 oraz jednoklatkowy nr 8) po stronie lewej i dwie kamienice nr 12 i 13 po stronie prawej.
Wszystkie budynki były jednopiętrowe, tylko 13 miała małe mieszkanko strychowe.
Bloki mieszkalne od numeru 6 do 10 miały po trzy mieszkania na każdym piętrze tj. dwa mieszkania dwupokojowe z WC i środkowe jednopokojowe z WC, tak więc pod jednym numerem było sześć mieszkań. Budynek nr 12, gdzie mieściła się piekarnia, miało cztery mieszkania, w tym dwa trzypokojowe, jedno dwupokojowe i niewielkie jednopokojowe mieszkanko nad piekarnią. Tzw. 13 miała cztery mieszkania dwupokojowe z WC na półpiętrze oraz jednopokojowe mieszkanko strychowe.
Mieszkania te zajmowali, począwszy od bloku 6 i 7:
a) w klatce nr 6
na parterze:
- w mieszkaniu nr 1 mieszkał pan Muzeja z żoną i dwoma synami Czesławem i chyba Mirkiem oraz sublokator pan Bolesław Dalecki, który z żoną spotkał się dopiero po tzw. uzupełniającej repatriacji po 1958 roku i po wyprowadzeniu się Muzejów mieszkali oni dalej w tym lokalu;
- mieszkanie nr 2 należało do nas od lipca do października 1946 roku, ponieważ później wyprowadziliśmy się do mieszkania nr 4 w budynku nr 13 na tej samej ulicy; po nas lokal zajęła pani Dawidowska z synem Gerardem, późniejszym piłkarzem klubu Kolejarz a następnie Wisły Płock
-mieszkanie nr 3 zajmowały kolejno wielodzietne rodziny Śledź, a po nich Walkusz.
Na pierwszym piętrze:
- w mieszkaniu nr 4, mieszkali państwo Slowikowscy (autochtoni), on kolejarz, ona gospodyni domowa mięli dzieci – pamiętam najstarszego Helmuta, którego nazywaliśmy Felkiem, Józka i siostrę Ulę; wyprowadzili się oni później na ulicę Dworcową; przez lęborczan zostali zapamiętani, bowiem część rodziny zatruła się śmiertelnie grzybami; po nich zamieszkała to mieszkanie rodzina Kaszyckich – on maszynista kolejowy, mięli z żoną dwoje dzieci – syna i córkę;
- mieszkanie nr 5 zajmowała pani Wójtowa z córkami Anką, Zosią, Teresą i prawdopodobnie Jadzią;
- w mieszkaniu nr 6 mieszkali Kozyrowie- ojciec Witold pracował w zakładach grzewnych, żona Irena była gospodynią domową; mięli trzech synów Janusza, Zbyszka i Waldka
b) klatka nr 7
na parterze:
- mieszkanie nr 1 zajmowali kolejno maszynista kolejowy Myszk z żoną oraz pani Kowerkowa z synem Henrykiem i córką Krysią;
- w mieszkaniu nr 2 mieszkał kolejarz Kapusta;
- w mieszkaniu nr 3 mieszkał pan Adamski (dyżurny ruchu na stacji w Lęborku) z żoną, córką Krystyną i synem Adamem;
na pierwszym piętrze:
- mieszkanie nr 4 zajmowali państwo Zujkowie z córką Adelą i synem Jankiem;;
- w mieszkaniu nr 5 mieszkała pani Duda z córką Krysią;
- mieszkanie nr 6 zajmowali państwo Tochowicze (kolejarz i gospodyni domowa) z córkami Dzidką, Marylą, Hanką i synem Lechem.
c) klatka nr 8
na parterze:
- w mieszkaniu nr 1 mieszkał Trepler Gerard z matką – autochtoni; po nich państwo Gajdziel z synem i dwoma córkami
- mieszkanie nr 2 zajmował stolarz Gruźlewski z żoną (zrobił dla mojego brata małe krzesełko)
- w mieszkaniu nr 3 mieszkał Pan Gorący z żoną i synem Henrykiem, którego pamiętam jako junaka SP (służba Polsce), a potem kierowcę straży pożarnej (jeździł angielskim Bedfordem) i pogotowia ratunkowego (jeździł sanitarką Skoda)
na pierwszym piętrze:
- mieszkanie nr 4 zajmował maszynista kolejowy Sobiepanek (jeździł ‘paulinką’ do Choczewa); po nim rodzina Sierodzkich (kolejarz z żoną i córkami Gienią i Bogusią)
- w mieszkaniu nr 5 mieszkał kilka lat ode mnie starszy Erwin z mamą
- mieszkanie nr 6 zajmowała babcia Jeszkowa (autochtonka), która po wyjeździe pani Trepler opiekowała się Gerardem; pracowała u ogrodnika Leona Krupy przy ulicy Krzywoustego; Gerard wyjechał do Niemiec w latach 70-tych, pracował w zakładach torfowych w Krakulicach
d) klatka nr 9
na parterze:
- mieszkanie nr 1 zajmował Pan Erwin Karwot z żoną Agnieszką i córkami Haliną (nauczycielką) i Krysią (lekarzem) oraz babcią (mamą Pani Agnieszki) Marianną Kobryń; rodzina pochodziła z Wielkopolski;
- w lokalu nr 2 mieszkała pani Franciszka Klein (autochtonka) z synami Lolkiem i Dzidkiem (Marcinem Dieterem); Lolek utopił się w Zatoce Puckiej a Dzidek został górnikiem i pracował w kopalni na Śląsku; Pani Franciszka była doskonałą gospodynią, pisała wiersze i pięknie opowiadała kaszubskie, rybackie baśnie (pochodziła z Osłonina), na co dzień pomagała okolicznym rodzinom przy tzw. ciężkich pracach domowych takich jak pranie, prasowanie, gruntowne sprzątanie…
- mieszkanie nr 3 zajmowali Kowalczykowie z córkami Ewą i Lusią, pan Kowalczyk był zdemobilizowanym żołnierzem.
na pierwszym piętrze:
- w mieszkaniu nr 4 mieszkał kolejarz pan Marcin Konieczny z żoną i synem Jerzykiem; przez pewien czas mieszkali z nimi dwaj bracia Edek i Heniek, którzy byli chyba krewnymi pani Konecznej; po latach Edek ożenił się z Ewą Kowalczykówną spod 3
- mieszkanie nr 5 zajmowała wysoka, siwiejąca pani Korzeniowska
- w mieszkaniu nr 6 mieszkał Adam Zdrojewski z żoną Anną (wołał ją Andzia)
e) klatka nr 10:
na parterze:
- mieszkanie nr 1 zajmował kolejarz (stolarz) Wegner z żoną, synem Gerardem i córką Renią; mieszkała też z nimi młodsza siostra pani Wegnerowej; mieli szczęście, bo wygrali w grę Jantar tyle pieniędzy, że wybudowali dom w Lęborku (...); syn Gerard był fryzjerem a córka Renata nauczycielką
- w mieszkaniu nr 2 żył kolejarz Doniec z żoną i córką Dorotą
- mieszkanie nr 3 należało do rodziny Ponczek; on kowal pracował w ZNMR na ulicy Gdańskiej, ona gospodyni domowa i syn Edward, który przez wiele lat pracował jako portier w lęborskim szpitalu i jest on zapamiętałym kibicem Pogoni Lębork
na pierwszym piętrze:
- w mieszkaniu nr 4 mieszkał pan Biernacik z żoną Heleną i dwoma córkami Bożeną i Mariolą; po nich zamieszkał kierowca MZK Lębork Gonera z żoną, córką i synem;
- środkowy lokar, nr 5 zajmowała starsza, samotna pani Bonin;
- pod nr 6 zamieszkiwali Nowakowie- pan Feliks rewident kolejowy z żoną Janiną, córką Barbarą, synem Mieczysławem i młodszą córką Jagodą (Jadwigą); Barbara obecnie mieszka w Koszalinie a Mieczysław i Jagoda w Słupsku
Przechodzimy teraz na prawą stronę ulicy i jakoby wracając zatrzymujemy się przy budynku nr 12. Budynek nr 12 to piętrowa kamienica gdzie:
- na parterze na prawo od wejścia, jest duże mieszkanie zamieszkałe początkowo przez rodzinę Sulików. Byli to warszawiacy. Pan Sulik był piekarzem, który przejął piekarnię wraz ze sklepem od nieznanego mi niemieckiego właściciela. Państwo Sulikowie mieli córkę Marię, której zazdrościliśmy fantastycznych łyżew tzw. śniegówek, na których jeździła na naszej ulicy. Piekarnia należała do Sulików do momentu upaństwowienia, prawdopodobnie w roku 1948. Została przejęta przez PSS „Społem” i piekła pieczywo dla ludności cywilnej oraz wojska. Do dzisiaj wspominamy z bratem smak wojskowego chleba tzw. „komisniaka”, który czasami udawało się nam wycyganić od piekarzy. Po nich mieszkanie zajmowała rodzina Spechtów. Pan Stefan, elektryk, z żoną Joanną oraz z dziećmi Zbyszkiem, Tadeuszem, Bogusią, Krzyśkiem, Wiesławą i Marylą. Zbyszek i Tadeusz zostali zawodowymi oficerami WP, a Bogusia była księgową.
Na pierwszym piętrze, nad Sulikami (potem Spechtami) mieszkali państwo Osińkowscy. Pan Feliks był buchalterem w Roszarni Lnu, a żona - pani Irena pracownikiem biurowym. Razem z nimi mieszkała babcia, prawdopodobnie mama pani Ireny. W rodzinie było też dwóch synów Jacek i Marek. Nad piekarnią (sklepem i zakładem) mieszkała pani Wójcikowa z córkami Basią i Bożeną oraz babcia Kowalska (prawdopodobnie mama pani Wójcik). Babcia Kowalska, pamiętam, że uprawiała ogródek i obsługiwała duży, skrzyniowy magiel, który mieścił się w budynku gospodarczym będącym także magazynem mąki i innych akcesoriów piekarniczych. Na pierwszym piętrze, ale z wejściem od podwórka jest niewielkie mieszkanie (jednopokojowe), w którym początkowo mieszkali terminatorzy (uczniowie) z piekarni, a po przejęciu zakładu przez PSS „Społem” zamieszkał w nim malarz pokojowy Sikora.
Budynek nr 13 to także piętrowa kamienica zbudowana ponoć około 1936 roku przez ówczesnego grabarza lęborskiego Reszke. W mieszkaniu nr 1, na parterze mieszkali:
- państwo Przybyłowie. Pan Stefan był energetykiem, miał żonę i córkę Irenę. Pamiętam, że przeniesieni zostali do elektrowni w Straszynie koło Gdańska. Po nich zamieszkała rodzina Czapiewskich. Pan Paweł z Dziemian był kierowcą w GS-ie. Jego żona Hildegarda zajmowała się domem. Mieli trzy córki: Astrid, Irenę i Barbarę oraz syna Krzysztofa. Pamiętam opowiadania pana Pawła i jego fotografe: jako żołnierz Armii Andersa (kierowca ciężarówki) woził amunicję w bitwie pod Monte Cassino.
W lokalu nr 2 w latach 1946/1957 mieszkała pani Breitreiter z synem Karolem (Niemcy), który był trochę starszy i bawił się ze mną. My jako tzw. repatrianci w ramach planu Marschalla otrzymywaliśmy z PUR-u paczki od „cioci Unry”. Mama dzieliła się ich zawartością z matką Karola i Panem Gelmanem z mieszkania strychowego. Wyjeżdżając do Niemiec w podzięce za pomoc, mama Karola podarowała nam wiszące lustro, a Karol dał mi swoje zabawki tj. konika na patyku i szabelkę. Kolejnymi lokatorami lokalu byli: państwo Sternau z córką, pan Lewiński z żoną Marią oraz państwo Ambrożkowie z synami Bogusiem i Mirkiem. Ojciec pan Henryk był diagnostą samochodowym w LOK-u przy strzelnicy w Parku Chrobrego.
Na pierwszym piętrze, w lokalu nr 3 mieszkali kolejno pan Karol Laube- tapicer z panią Czesławą Pliszką. Pan Karol oprócz tego, że był doskonałym fachowcem, miał świetny głos i przy robocie, na podwórku i w komórce, śpiewał znane arie operetkowe i operowe. Pamiętam jak śpiewał arię „Śmiej się pajacu...” z opery Ruggera Leoncavalla. Po wyprowadzeniu się ich do Gdyni mieszkanie zajęła rodzina Kuśnierzów. Pan Zygmunt z żoną i córkami Lidką i Haliną. Kolejnymi mieszkańcami byli Balcerakowie. Państwo Zygmunt (milicjant) i Marianna (gospodyni domowa) mieli trzy córki Halinę, Elżbietę i Ewę oraz syna Bogdana.
Mieszkanie nr 4 na pierwszym piętrze, początkowo zajmował niejaki Paczkowski lub Paczkoski, który właściwie w nim nie mieszkał. Lokal był bowiem magazynem mebli, sprzętów, pianin itp. O takich ludziach mówiono „szabrownicy”. Kiedy z dnia na dzień zniknął z całą zawartością lokalu mieszkanie zajęła moja Mama, która przy pomocy sąsiadów, a szczególnie pani Czesi Pliszkównej i innych kobiet przeniosła nasze nieliczne sprzęty z budynku nr 6 do nr 13. Jak Ojciec wrócił z pracy, a pracował już w lęborskiej parowozowni (PKP) zastał mnie, Brata i Mamę nie pod 6 a pod 13. Miał poważne obawy, czy przyznają nam tak zajęte mieszkanie, ale stosowne urzędy przychylnie załatwiły nowy przydział i tak nasza rodzina zajmowała ten lokal do lat 80-tych.
Budynek nr 13 miał i ma obecnie mieszkanie jednopokojowe (lokal nr 5) zwane przez nas „strychowym”. Mieszkali w nim:
- tuż po wojnie, w latach 1935/1947, pan Gelman z córką. Był to piekarz, dawny, niemiecki właściciel piekarni z roku ulicy Kościuszki i Krzywoustego, zajętej przez polskiego piekarza Domalika. Miał ranę postrzałową czaszki, którą fachowo zaopatrzył mu lekarz Jerzy Szulc (był lekarzem Kolejowej Służby Zdrowia) a moja Mama, często w mojej obecności, zmieniała mu opatrunki. Córka jego, nastolatka, zgwałcona przez Rosjan nie była przy zdrowych zmysłach. Po nim, kilka lat mieszkała młodsza siostra mojego ojca – Stanisława Halina po mężu Terlikowska (mąż zawodowy oficer zginął pod Dreznem) i poznany przez nią w Zakładzie Inwalidów Wojennych (obecna Jednostka Wojskowa Niebieskie Berety) późniejszy mąż Janusz Lejman. Mówiło się w domu, że pochodził z Łotwy. Pięknie grał na harmonijce ustnej.
Po ich wyprowadzce do Warszawy, mieszkanie zajęli Państwo Miszkowscy (lub podobnie, z małym synkiem, którego po oparzeniu czoła mój Ojciec ratował przy pomocy opatrunku przeciw-oparzeniowego dla niemieckich czołgistów. Ostatnimi, jakich pamiętam, mieszkańcami tego lokalu byli państwo Bojarojć. Pan Franciszek z żoną i synem Andrzejem, który jako dorosły miał taksówkę bagażową chyba nr 7.
Do opisu dołączam szkice poszczególnych budynków z wpisanymi mieszkańcami kolejnych lokali. Kolejność nazwisk obrazuje porządek zamieszkiwania w danym lokalu.[ dla zainteresowanych: szkice znajdują się w zasobach archiwum - red.]
Pisząc te wspomnienia oprócz własnej, zawodnej pamięci korzystałem z pomocy moich koleżanek i kolegów z ulicy, którym za pomoc serdecznie dziękuję.
Kochani – nic bez Was o Was!
Byli to:
Mój Brat Henryk Budkowski,
Halina Kozyr (z domu Balcerak),
Halina Specht (z domu Karwot),
Barbara Czapiewska,
Tadeusz Specht,
Mieczysław Nowak,
Edward Ponczek,
Rafał Jaworski.
Napisał Wiesław Budkowski
z 13, mieszkania 4, ul. Aliantów
P.S.
Czytelników, członków rodzin dawnych mieszkańców naszej ulicy, których imiona lub nazwiska przekręciłem serdecznie przepraszam. Pamięć jest jednak zawodna. Proszę także o ewentualne uwagi pod telefonem 603 078 018
W.B
Z tamtych czasów zachowały się tylko te fotografie
- Tytuł: LKS Pogoń
- Liczebność zbioru: 5
- Autor: Jerzy Krupa
- Okres: 1946- 1970
- Ofiarodawca: Tadeusz Dampc, Jerzy Krupa
- Umieszczone w OSA: NIE
Mamy tylko jedno zdjęcie związane z naszym klubem .
Jesteśmy przekonani, że w szufladach zawodników, działaczy i kibiców są setki fotografii.
Udostępnijcie je naszemu archiwum.
Poniżej pokazujemy także notatki sporządzone przez pana Jerzego Krupę, znanego lęborskiego sportowca.
Może zainspirują kogoś do napisania wspomnien?
- Tytuł: Lęborskie rodziny -
- Liczebność zbioru: 21
- Umieszczone w OSA: NIE
Tu zamieszczamy zdjęcia rodzin, które pokazalisny w prezentacji. Jeszcze nie wszystkie są dokładnie podpisane, brakuje nam wielu informacji,ale sysytematycznie je uzupełniamy.
Link do videoklipu jest tu: https://youtu.be/Xq_mDbb2R-A
( ( artykuł w budowie )
- Tytuł: Tak było
- Liczebność zbioru: 1
- Umieszczone w OSA: NIE
Kiedyś to były wózki dla dzieci ! Nie to, co teraz .
Mamy tu niewielki przegląd modeli obowiązujących w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiatych i następnych.
Wszystkie zdjęcia z terenu ziemi lęborskiej
film jest tutaj;https://youtu.be/sB88fxjk62k
- Tytuł: Zeszyt lektur szkolnych
- Liczebność zbioru: 1
- Autor: SAZL
- Umieszczone w OSA: NIE
Każdy porządny uczeń czytał książki także dlatego,że prowadził zeszyt lektur. Było to obowiążkowe, na ocenę.
Jeśli chcecie sobie przypomnieć,co czytaliśmy mniej więcej w piątej klasie, poświęćcie 3 minuty na ten filmik.
tu:https://youtu.be/VqIJrU2E3r4
- Tytuł: Nauka jazdy na pochodzie pierwszomajowym
- Liczebność zbioru: 8
- Autor: nieznany
- Okres: nieustalony
- Ofiarodawca: Izabela Lipkowska
- Umieszczone w OSA: NIE
Na końcu pochodów pierwszomajowych jechały różne pojazdy.Traktory, karetki pogotowia, straż pożarna, samochody wojskowe.
Tak prezentowały się ciężarówki, małe Fiaty, duże Fiaty służące do nauki jazdy w LOK-u.
Jest rok 19.. ?
- Tytuł: Konrad Lipkowski. Kawaler orderu "Za ofiarność i Odwagę"
- Liczebność zbioru: 8
- Okres: 1957- 1963
- Ofiarodawca: Izabela Lipkowska
- Umieszczone w OSA: NIE
25 sierpnia 1957 roku na jeziorze Lubowidz 12 letni uczeń klasy VI Konrad Lipkowski uratował tonącego harcerza.
Sześć lat póżniej został za ten czyn odznaczony medalem "Za ofiarność i Odwagę"
Fotografia została zrobiona w dniu wręczenia medalu w LO nr 1 w 1963 roku.
Oto krótka historia tego zdarzenia opisana w dokumentach.
Strona 3 z 10